Postępowanie przed wojewódzkimi komisjami ds. orzekania o zdarzeniach medycznych mamy z grubsza opanowane. Przeprowadziliśmy tych procesów pewnie z kilkadziesiąt, reprezentując zarówno wnioskodawców, jak i podmioty lecznicze. Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć – wojewódzkie komisje nie zdały egzaminu.
Przyznam, że gdy komisje ds. zdarzeń medycznych wchodziły do polskiego porządku prawnego, zaliczałem się do ich entuzjastów. W założeniach wyglądało to całkiem fajnie – podmiot działający szybciej niż sąd, mniej sformalizowany, niższe koszty postępowania. Ustawa zakłada przecież, że postępowania mają trwać maksymalnie cztery miesiące, a koszty zamykają się z reguły w około 1 tys. zł.
Sąd, w cztery miesiące jest w stanie wydać co najwyżej nakaz zapłaty i (rzadko) wyznaczyć jeden termin rozprawy. Jednak rzeczywistość brutalnie zderzyła się z założeniami.
Przede wszystkim czas postępowania. Dotychczas jeden raz miałem do czynienia z przypadkiem, że komisja w ustawowe cztery miesiące wydała orzeczenie o zdarzeniu medycznym lub o braku zdarzenia medycznego. Akurat wtedy reprezentowałem jeden ze szpitali i wnioskodawczyni twierdziła, że usuwając niegroźną zmianę w piersi, chirurg usunął zbyt wiele tkanki, przez co piersi pacjentki stały się zgoła nieproporcjonalne. Nie miałem wcześniej ani później wglądu w piersi tej pani, jednak przesłuchiwany w sprawie chirurg całkiem rozsądnie wytłumaczył dlaczego tak się mogło stać. I było po sprawie. Wnioskodawczyni nie składała wniosku o ponowne rozpatrzenie sprawy.
W pozostałych przypadkach, czas postępowania wielokrotnie się wydłuża – niekiedy faktycznie szybciej kończą się postępowania sądowe niż postępowania przed komisjami. Czyli jedno z założeń się zupełnie nie spełniło.
Jednak najwięcej zastrzeżeń można mieć (niestety) do merytorycznej pracy tych podmiotów. Ostatnio do jednej z komisji wpłynęła opinia wojewódzkiego konsultanta specjalizującego się w zakażeniach szpitalnych. Czas oczekiwania na opinię wyniósł 1 rok i 8 miesięcy.
Opinia składała się z kilkunastu zdań, w którym opiniujący pomylił nazwę szpitala, źle odczytał daty rozpoczęcia antybiotykoterapii i pominął chronologię zdarzeń na oddziale. Konsultant ewidentnie nie był tego dnia w dobrej formie. Komisji to jednak nie przeszkadzało i wydała orzeczenie, stwierdzając, że opinia JEST i na jej podstawie wydane zostanie orzeczenie.
Wszystko fajnie, tylko komisja nie ma możliwości wydania orzeczenia, w którym „nakazuje aby zapłacił pozwanemu na rzecz powoda kwotę X”, po czym można z takim wyrokiem udać się do komornika.
NIE.
Komisja wydaje tylko i wyłącznie orzeczenie o zdarzeniu medycznym (lub jego braku) i to strony powinny się porozumieć do co wysokości ewentualnego zadośćuczynienia. Trudno jednak dogadać się w sytuacji, gdy orzeczenie jest po prostu kiepskie i nikogo nie przekonuje.
Nawet jeżeli podmiot leczniczy (szpital) zostanie uznany odpowiedzialnym za zdarzenie medyczne, to słabo uzasadnione i nieweryfikowalne orzeczenie nie sprawi, że kierownictwo szpitala uzna, że warto się z pacjentem dogadać. Zresztą brak swego rodzaju szacunku do tych podmiotów doznałem sam, gdy jedna dyrektor szpitala wręczyła mi wniosek o ustalenie zdarzenia medycznego ze słowami: „Panie mecenasie, coś takiego ze 2 miesiące temu do nas wpłynęło” (termin na ustosunkowanie się do wniosku o ustalenie zdarzenia medycznego wynosi 30 dni). Jednak gdy wpływa pismo z sądu, NFZ-u to reakcja jest zdecydowanie inna.
Pacjent po 2 letnim, i byle jak przeprowadzonym postępowaniu nadal nie będzie wiedział czy był dobrze leczony. Orzeczenie komisji nie wpłynie na jego decyzję czy skierować pozew o odszkodowanie/zadośćuczynienie do sądu.
I jedno z głównych założeń utworzenia komisji, po prostu się nie spełniło. Założeniem tym było odciążenie sądów i rozstrzyganie sporów medycznych na drodze polubownej. W tym wymiarze także osiągnięto popisową klęskę.
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }