Podróżując po kraju i uczestnicząc w rozprawach sądowych w różnych jego zakątkach, można natrafić na przeróżne, nieprzewidziane wydarzenia.
Jesteś sto kilometrów do celu, a tu nagle zjazd z przyzwoitej ekspresówki i objazd przez miejscowości wyglądające tak jakby czas zatrzymał się u schyłku Polski Ludowej. Do tego deszcz, mgła. Brakuje jeszcze napastliwych hord mało przyjaznych zombie.
Ostatnio przez przypadek pojechałem za wesołym korowodem samochodów prosto pod parking pracowniczy przy olbrzymiej, znajdującej się na uboczu fabryce (nie wiem czego). Oczywiście gorączkowy odwrót i poszukiwanie właściwej trasy.
Wszystko to powoduje lekki dreszczyk emocji i skutkuje przybyciem pod salę rozpraw na 3 minuty przed wyznaczonym terminem rozpoczęcia rozprawy. Inna sprawa, że było godzinne opóźnienie.
Najwięcej jednak emocji wzbudzają sytuacje, gdy będąc w połowie trasy odbierasz telefon z sądu z informacją, że wczoraj sędzia się rozchorował albo biegły zapowiedział nieobecność.
Wszystko można zrozumieć. Komfort pracy byłby znacznie lepszy gdyby administracja sądowa przyswoiła sobie fakt, że pełnomocnik jadący z Katowic do Lublina czy Poznania musi wyjechać te 4 czy 5 godzin wcześniej.
Kochany pracowniku sekretariatu sądu – zwróć uwagę skąd przybywa zestresowany klient wraz ze swoim prawnikiem i uprzedź go o odroczeniu rozprawy. Świat będzie wtedy odrobinę bardziej poukładany.
{ 2 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
To prawda: odrobina empatii i życzliwości mogą zdziałać naprawdę wiele.
Chyba ciężko znaleźć prawnika, który chociaż raz nie wyszedłby z sądu wściekły na organizację pracy sądu i skutkującą tym dezorganizację własnego dnia pracy. Pozdrawiam.