Dzisiaj zadzwonił do mnie klient, który postanowił renegocjować ustalone dotychczas zasady naszej współpracy. Pan stwierdził, że inna kancelaria z chęcią podejmie się zadania za wynagrodzenie prowizyjne – zwane także wynagrodzeniem success fee.
Pan oświadczył także, iż wprawdzie wolałby współpracować ze mną, gdyż podobno znam się na sprawach medycznych, jednak wolałby nie uiszczać żadnego wynagrodzenia na początku. Niestety nie mogłem podjąć się takiego zadania i to z kilku przyczyn.
Po pierwsze:
Zgodnie z art. 36 Kodeksu Etyki Radcy Prawnego:
„Radcy prawnemu nie wolno zawierać z klientem umowy, na mocy której klient zobowiązuje się zapłacić honorarium za prowadzenie sprawy wyłącznie w razie osiągnięcia pomyślnego jej wyniku, chyba że co innego stanowią przepisy prawa. Dopuszczalna jest natomiast umowa, która przewiduje dodatkowe honorarium za pomyślny wynik sprawy, zawarta przed ostatecznym rozstrzygnięciem sprawy.”
Znaczy to, że zgodnie z prawem możemy umówić się na dodatkowe wynagrodzenie – zależne od wyniku sprawy – jednak nie może ono być jedynym składnikiem tego wynagrodzenia.
Nie zmienia to faktu, że niekiedy prowadzimy bezpłatnie sprawy klientów, których po prostu nie stać na prawnika. Jest to dopuszczalne w świetle kodeksu oraz innych ustaw. Ba, pomoc pro bono jest jak najbardziej zgodna z zasadami wykonywania zawodu radcy prawnego czy adwokata.
Po drugie:
Nie wierzę w taki system wynagradzania. Jestem tylko człowiekiem i bałbym się, że na którymś etapie (np. po 3 latach procesu) stracę pełną motywację do prowadzenia sprawy. Mogłoby to być zabójcze dla interesów mojego klienta, a chciałbym jednak tego uniknąć. Musisz wiedzieć, że głównym celem kancelarii prawniczej jest utrzymanie prawnika i jego rodziny, a reprezentacja procesowa stanowi główne źródło jego utrzymania. Wprawdzie lubimy swój zawód, ale chcemy też czasami zabrać żonę do kina czy restauracji.
Po trzecie:
Przypomina mi się oklepany prawniczy dowcip, w którym do kancelarii przychodzi klient i mówi, że potrzebuje dobrego i taniego prawnika, na co prawnik odpowiada:
„A po co Panu dwóch?”
W sprawach medycznych nie można pozwolić sobie na oszczędzanie. Oczywiście piszę to mając na uwadze własny interes, ale nie tylko. Chodzi o to, że w tego typu postępowaniach ryzyko przegranej jest nieporównywalnie większe niż w postępowaniach dotyczących weksla, umowy dostawy, robót budowlanych czy wielu innych.
Klient przychodzący do mojej kancelarii z informacją, że „sprawa jest na 100 % wygrana” jest klientem wymagającym uświadomienia, że w procesach medycznych NIGDY nie ma pewności wygranej. A jeżeli istnieje stosunkowo wysokie ryzyko przegranej, nie możemy pozwolić sobie na ryzyko prowadzenia spraw za darmo. Przełożyłoby się to ostatecznie na jakość naszej pracy, a tego wolałbym uniknąć.
Dużą rolę w procesach medycznych odgrywają biegli, którzy niestety potrafią czasami „położyć” wydawałoby się pewną sprawę. A potencjalnych przeszkód jest więcej – chociażby inne zapatrywanie sądu na wysokość zadośćuczynienia czy niedostateczne prawdopodobieństwo zakażenia w pozwanym szpitalu.
Dlatego zalecałbym ostrożność przy rozpoczynaniu współpracy w firmami kuszącymi ofertami w stylu: „NIE PONOSISZ ŻADNYCH KOSZTÓW. GWARANCJA ODSZKODOWANIA ZA BŁĄD MEDYCZNY”.
Niestety częściej jest to gwarancja straconej szansy i zszarganych nerwów.
{ 7 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Czyją żonę ? 🙂 Słyszałam, że ostatnio w kinie to Pan Mecenas był z kolegami, a uzbeckiego kebaba stawiała żona 😉
W uzbeckiej tradycji, gdybym odmówił żonie postawienia sobie kolacji czekałaby mnie niechybnie zagłada ze strony jej krewnych. Life is brutal:/
A film o wojnie okazał się nie być filmem o wojnie:)
Panie Mecenasie,
Wpis w punkt. Lepiej się tego ubrać w słowa już nie da.
Dziękuję! 🙂
Trzeba się zabawić w Katona Starszego i powtarzać podobne historię na okrągło. Dla dobra naszego i naszych klientów.
Bardzo fajnie, że ktoś poruszył taki temat wkońcu. Super wpis. Pozdrawiam 🙂
Niestety, ale jest to efekt psucia rynku przez masowe kancelarie windykacyjne i odszkodowawcze, które kuszą sloganami i czasami tylko sloganami… Owszem, są to placówki w jakimś sensie efektywne, ale niekoniecznie działają w interesie klientów.
A jak już jesteśmy przy tematach medycznych to nikomu raczej nie przychodzi do głowy zapytanie lekarza przed rozpoczęciem prywatnej wizyty czy można zapłacić za leczenie „w zależności do efektu”.
Ludzie chętnie płacą za to co widzą i czego mogą dotknąć (wykonanie jakiegoś dzieła, zbudowanie jakiegoś obiektu). Niewielu jednak jest w stanie uwierzyć w to, że czasami kilkustronicowe pismo procesowe jest efektem wielogodzinnej analizy dokumentacji oraz ogromnego wysiłku intelektualnego poprzedzonego wieloma latami edukacji i żmudnego nabywania doświadczenia. Wszak praca prawnika w takim przypadku to tylko kilka zapisanych niezrozumiałym dla laika językiem, co niewątpliwie trudno porównać ze zbudowanym domem, wyrwanym zębem czy naprawionym telewizorem.
Do tego dochodzi poczucie niesprawiedliwości „dodatkowego płacenia za swoją krzywdę” (skoro to ja jestem skrzywdzony- przez lekarza czy inną osobę- to dlaczego muszę za to płacić??? niech ktoś mi powie, że mam rację).
Sprawie nie pomaga także nagonka na prawników wszelkiej maści i populizm jakim karmi się szarego Kowalskiego. Jesteśmy kastą, bandą złodziei batoników w sklepach spożywczych.
Wielkie podziękowanie za poruszenie tak istotnego tematu na blogu 🙂 Pozdrowienia