Prowadzę w kancelarii całkiem sporo postępowań tzw. dyscyplinarnych. Nie chodzi tylko o sądy lekarskie, bo w zakres naszych kompetencji wchodzą także postępowania przed sądami pielęgniarek i położnych czy postępowania dyscyplinarne prowadzone przez organy wyższych uczelni.
Każda z ustaw regulujących postępowanie dyscyplinarne zawiera nieco odmienne postanowienia. Niektóre zapisy ustawy i izbach lekarskich różnią się od regulacji zawartych w ustawie o samorządzie pielęgniarek i położnych. Postępowanie dyscyplinarne na uczelniach też inaczej ukształtowano w ustawie sygnowanej nazwiskiem nieugiętego człowieka o żelaznym kręgosłupie – wicepremiera Jarosława Gowina (tzw. ustawa Gowina).
Spoiwem łączącym te regulacje jest odesłanie do kodeksu postępowania karnego „w sprawach nieuregulowanych w niniejszej ustawie„. Sek w tym, że sędziowie sądów dyscyplinarnych oraz rzecznicy odpowiedzialności zawodowej traktują często KPK tak jak leniwy student informację o zerowym terminie egzaminów. Czyli co najwyżej obojętnie.
Postępowania dyscyplinarne to wolna amerykanka. Nigdy nie wiesz co się tak naprawdę wydarzy i jaką oryginalną interpretację przepisów przyjmie skład orzekający. Ma to swój urok, bo ze zwykłego sądu nie wyjdziesz z wyrokiem, którego nie przewidział ustawodawca.
A w sądownictwie dyscyplinarnym to całkiem prawdopodobne. Kilka miesiecy temu jeden z uczelnianych sądów dyscyplinarnych orzekł dziwną karę, o której w ustawie Gowina wcale nie wspomniano. Oczywiście jest to podstawowy zarzut złożonego w sprawie odwołania. To tak jakby w przypływie fantazji dzisiejszy sąd karny skazał oskarżonego na średniowieczną karę łamania kołem czy palenia na stosie. Jest to raczej niemożliwe, chyba że nazywasz się Harry Potter. Bo w takiej sytuacji rzeczywiście Twoja podobizna może ofiarnie spłonąć na polecenie duszpasterzea reprezentującego najpopularniejszą w Polsce religię.
Jednak szczególnie do gustu przypadła mi sprawa, w której uczestniczyłem kilka dni temu w okręgowym sądzie lekarskim w X. Otóż mój przeciwnik procesowy, w osobie całkiem błyskotliwego adwokata przekonywał sąd do swojej racji. Przywoływał przy tym całkiem trafne argumenty wzmacniając je dodatkowo słowami uczonych profesorów.
Na nic to jednak się zdało. Sędziowie stwierdzili jednomyślnie, że nie są prawnikami i nie czują się na siłach analizować argumentów mego przeciwnika.
Trochę się podśmiechuję z tej sytuacji, bo koniec końców to moje stanowisko chwyciło sędziów za serce i orzekli zgodnie ze złożonym zażaleniem. Jednak ja także nie raz rozkładałem ręce nad kuriozalnym stanowiskiem firmowanym przez sędziów sądów dyscyplinarnych (pozdrawiam obwieszonego medalami niczym radziecki marszałek pana sędziego z okręgowego sądu lekarskiego w Poznaniu).
Jakaś recepta na takie dolegliwości sądownictwa dyscyplinarnego? Chyba tylko obowiązkowe dokształcanie z procedury karnej dla sędziów sądów dyscyplinarnych niebędących prawnikami. Bez tego pozostaje nam jedynie poczekać aż jakiś postępowy sąd dyscyplinarny z animuszem przeprowadzi chociażby próbę żelaza (zrobienie 3 kroków po gorącym żelazie) czy próbę wody * dla ustalenia kwestii winy/niewinności podsądnego.
*„Jeśli obywatel czary obywatelowi zarzucił i nie udowodnił (mu) tego, ten któremu czary zarzucono do Rzeki wejdzie, w Rzece się zanurzy, jeśli Rzeka dosięgnie go, oskarżyciel jego domostwo jego zabierze. Jeżeli człowieka tego Rzeka oczyści i zostanie zdrowy, ten który czary (mu) zarzucił zostanie zabity, ten zaś, którego Rzeka oczyściła domostwo oskarżyciela swego zabierze.” (Kodeks Hammurabiego, źródło: Wikipedia)