Sąd Najwyższy uwzględnia naszą kasację w sprawie z tytułu odpowiedzialności zawodowej lekarzy

Zimą w 2010 roku wysiadłem z okazałego wagonu Polskich Linii Kolejowych (lub jakiegoś innego przewoźnika) na dworcu PKP w Katowicach. W historii tej nie ma nic ciekawego, bo po „zalogowaniu się” w akademiku na katowickim Załężu zaczęły się poszukiwania miejsca, gdzie będzie można uczyć się zawodu prawnika. Przy okazji dowiedziałem się co lokalni kibice sądzą o rodzicielkach osób związanych z Ruchem Chorzów i zapewne vice versa. Rodzicielki jednak nie odwzajemniły się równie błyskotliwą ripostą przerywając ciekawie zapowiadającą się polemikę.

Przemierzając miejskie śródmieścia zachodziłem do różnych mniej lub bardziej rozpoznawanych kancelarii, poznając nieznanych dotąd mecenasów. Jedna rozmowa zapadła mi szczególnie w pamięć.

Pewien radca prawny powiedzial do mnie, że to jest ciekawy zawód, który może dawać dużą satysfakcję. Akurat dowiedział się, że jego skarga kasacyjna została przyjęta do rozpoznania przez Sąd Najwyższy i, że będzie mógł stawić się przed tym sądem (najwyższym, ale nie ostatecznym) i najtęższe głowy prawnicze przekonywać o swoich racjach polemizując z drugą stroną.

A propos polemiki. Właśnie na rozmowie i wymianie zdań polega ten zawód. Na przekonywaniu i przedstawieniu swoich racji jako bardziej uzasadnionych i…bardziej sprawiedliwych. Bo z grubsza na tym polega istota wymiaru, nomen omen, sprawiedliwości.

Pamiętam, że ta rozmowa wywołała na mnie duże wrażenie i podzielałem w pełni entuzjazm mojego rozmówcy. Sąd Najwyższy kojarzył mi się dotąd z wycieczką zorganizowaną na III roku przez Koło Naukowe Prawników uniwersytetu. Sam nie wiem jak się tam znalazłem, bo koło naukowe niezbyt mnie wówczas zachęcało oferowanymi przez siebie atrakcjami.

No ale nic. Parę lat później otrzymujemy do kancelarii zawiadomienie o rozprawie przed Sądem Najwyższym, która ma być wynikiem złożonej przeze mnie kasacji od orzeczenia Naczelnego Sądu Lekarskiego, która odbędzie się w styczniu 2019 roku. Sprawa dotyczy kwestii przedawnienia przewinienia dyscyplinarnego lekarza. Sprawa o tyle osobliwa, że odbywająca się na gruncie poprzedniego stanu prawnego, czyli dość dawno uchylonej ustawy.

Rozprawa z lekkim poslizgiem została wywołana przez protokolanta. Sędzie sprawozdawca przeprosił za opóźnienie (bardzo kulturalne i coraz częściej spotykane zachowanie sędziów) opisał sprawę i doszło do przedstawienia stanowisk. Zupełnie nie zgadzaliśmy się z Naczelnym Rzecznikiem Odpowiedzialności Zawodowej Lekarzy wspieranym przez radcę prawnego Naczelnej Izby Lekarskiej. Ale w końcu na tym polega rola pełnomocnika czy obrońcy strony procesu. Zresztą ciekawą kasację złożył w tej sprawie także rzecznik.

Sąd Najwyższy po naszych wystąpieniach wyprosił nas z sali na około 20 minut, po których mialo dojść do ogłoszenia wyroku. Sąd jednak po dłuższej chwili stwierdził, że sprawa jest nad wyraz skomplikowana i odroczył wydanie orzeczenia o kolejne 7 dni.

Z przeciwnikami podaliśmy sobie na pożegnanie dłonie i z niemałą satysfakcją wymieniliśmy uwagi, że trochę narobiliśmy problemu tak ważnemu skądinąd sądowi.

Sąd kilka dni później ogłosił wyrok, w którym uzasadniał, że należy się przychylić do argumentów podniesionych przez nas w kasacji i ustnym wystąpieniu. Uchylił wyrok NSL i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. Sąd – pisząc najogólniej – potwierdził w jakim zakresie należy stosować Kodeks karny do postępowania z tytułu odpowiedzialności zawodowej lekarzy. Że terminy przedawnienia przewinień są dłuższe niż dotychczas praktykowane przez organy odpowiedzialności zawodowej lekarzy.

Ciekawe i prawdopodobnie dosyć doniosłe orzeczenie. I faktycznie. Praca prawnika potrafi dawać dużą satysfakcję. Nie tylko mnie. Również reprezentowanemu w całym procesie klientowi.